/
EN

List do Kazimierza Twardowskiego z 20.02.1922

Data powstania 12.02.1922
Powiązane miejsca Lublin, Paryż, Toruń, Warszawa
Sygnatura w archiwum PTF Rps 02.1, t. XII
Prawa autorskie wszystkie prawa zastrzeżone
Rodzaj zasobu list
Dziedzina filozofia, ontologia

Toruń, Mickiewicza 115.
20. II 1922.

 

 

            Wielce Szanowny Panie Profesorze!

            Od bardzo dawna chciałem pisać do Pana Profesora w różnych sprawach, lecz z powodu przeciążenia pracą szkolną cierpię na chroniczny brak czasu. Byłbym zresztą wcześniej napisał, gdyby nie to, że obiecałem sobie razem z listem wysłać jakąś rezenzyę dla „Ruchu”. Jako sprawozdawca pism fenomenologicznych mam bowiem bardzo wielkie zaległości. Jeżeli tylko ostatnią jesień weźmiemy pod uwagę, to prócz dużego tomu V. „Jahrbuchu” wyszły: 1) Gesammelte Schriften” A. Reinacha, 2) Metaphysische Gespräche – H. Conrad-Martius, 3). Philosophische Bedeutung des Relativitätstheorie – M. Geigera i wielka biblja M. Schelera p.t. “Vom Ewigen im Menschen”

            Na początek dla zmniejszenia tej litanii przesyłam małą recenzyę z „Gesammelte Schriften” A. Reinacha. O ile Pan Profesor osądzi, że czytelnicy zainteresują się tą książką i że me sprawozdanie jest możliwe i nie za długie, to służę niem jak najchętniej.

            Co do sprawozdania z IV i V. tomu „Jahrbuchu”, o które Pan Profesor niegdyś zwracał się do mnie – to widzę, że zdaje się będę je musiał sam napisać. P. Rosenblum bowiem, o którym wspominałem w mych poprzednich listach, powiedział mi w czasie Świąt, gdy byłem kilka dni w Warszawie, że to by jeszcze bardzo długo trwało, więc może lepiej, żebym ja to pisał. Jeżeli więc WPan Profesor nie ma innego kandydata – to gotów jestem napisać krótkie sprawozdania – proszę tylko bardzo o trochę cierpliwości, gdyż w ciągu roku szkolnego jest to dla mnie rzeczą prawie niemożliwą. Myślę jednak, że w czasie Świąt Wielkanocnych będę to mógł zrobić.

            Właśnie w związku z tym brakiem czasu i niemożnością systematycznego pracowania, chciałem wystosować do WPana Profesora kilka pytań i próśb. Będę ogromnie wdzięczny, jeżeli Pan Profesor będzie tak dobry sprawą się zainteresować i udzielić mi łaskawie odpowiedzi.

            Otóż sprawa mego czasu przedstawia się w ten sposób: w gimnazyum mam pełnych 30 godzin wykładu matematyki i logiki – nadto – wychowawstwo i jeszcze dwie godziny w tygodniu lekcyi prywatnych. W Warszawie miałem maximum 20–22 godziny wykładu, tutaj zaś nie mogę się z dwu względów do tej liczby ograniczyć: raz dlatego, że jestem w szkole właściwie jedynym „matematykiem”, który ma ukończony uniwersytet, więc musiałem objąć wszystkie wyższe klasy – a powtóre, że inaczej wobec drożyzny dzisiejszej, w Toruniu wcale nie mniejszej niż w Warszawie – nie mógłbym poprostu wyżyć. Zwłaszcza – że jak to muszę Panu Profesorowi donieść, od 19 października mam drugiego syna, więc i koszta się zwiększyły i żona moja przez szereg miesięcy nie mogła praktykować jako lekarz. Zresztą będąc tu całkiem obcą na praktykę liczyć nie może.

            Lecz sam fakt 32 godzin szkolnej pracy nie byłby sam dla siebie groźny (wszak i w Lublinie miałem 32 godzin wykładu). Chodzi jednak o to, że praca szkolna przy istniejących tu warunkach jest ogromnie ciężką. Zastałem tu zupełnie rozpaczliwy stan matematyki, bo właściwie od czasu polskiej szkoły tutaj nie było dobrego nauczyciela matematyki. Wskutek tego klasy naogół dwa lata cofnięte w materyale. Lecz to jeszcze drobnostka. Gorzej znacznie, że młodzież bardzo nierozwinięta umysłowo, nieprzyzwyczajona zupełnie do myślenia (Prusacy uczyli ich tutaj głównie „pamięciowo”), wyjątkowo tępa z przyrodzenia – a wreszcie dosyć leniwa. Wszystko to składa się na to, iż tak przerabianie nowego materyału, jak i t.zw. „pytanie” – wymaga od nauczyciela ogromnie wiele sił i cierpliwości. Po pięciu godzinach takiej pracy wychodzi się umysłowo zupełnie zbitym –. Każde zdanie, które się wydobywa od ucznia, lub które uczeń pojmie, kosztuje wiele, wiele wysiłku. Praca moja szkolna w Warszawie była wobec tego przyjemną zabawką. Tu przyjemność uczenia ginie wobec braku echa w klasie i małych wyników pracy. Kilka lat tego rodzaju pracy – musi nauczyciela, jeżeli nie zabić – to przynajmniej przytępić umysłowo. Ja narazie odczuwam to w ten sposób, że mimo największych wysiłków z mej strony, nie mogę dla siebie wcześniej zaczynać pracować, jak dopiero koło godziny 6-tej wieczorem. Wcześniej nie jestem zdolny do myślenia. Jeżeli jeszcze odliczę czas potrzebny na poprawianie zadań i obmyślenie lekcyi na dzień następny – co tu wobec poziomu umysłowego uczniów jest szczególnie ważne – to na pracę naukową nie wiele zostaje czasu. To też mimo, iż mam obecnie piękny i cichy gabinet do pracy – tempo mej pracy zwolniło znacznie. Najgorsze jest to, że jeżeli się nie siedzi w jakiejś dziedzinie zagadnień 5–6 godzin dziennie, to nie można się wżyć w problematy, przestaje się rzeczy widzieć, praca staje się dorywczą i powierzchowną. Wszystko to sprowadza rozterkę duchową, stałe niezadowolenie z siebie wobec niezaspokojonych potrzeb duchowych i t.d.

            Mam dwie większe prace w robocie (– obie z zakresu formalnej ontologii – jedna o „przedmiocie i cechach”, druga o „tożsamości przedmiotu”), ciąży mi nad głową druga część pracy od Bergsonie, którą przecież powinno się napisać i ogłosić, leży w szufladzie dalszy ciąg pracy o „petitio principii w teoryi poznania” – leży zaczęte tłumaczenie Windelbanda (przetłumaczyłem dotąd 100 str tekstu – lecz przerwałem, gdyż narazie małe są widoki ogłoszenia, a praca ogromna. Instytut Warszawski ma mię zresztą jeszcze co do tego powiadomić.) – a wszystko to nie postępuje naprzód tak, jakby powinno, by każda z wymienionych prac była czemś jednolitem. Obecnie napisałem jakiś niewielki artykulik o Schelerze dla „Warszawskiego Przeglądu” trzymany w tonie popularnym – proszono mię o to – a mimo to zabrało mi to przeszło dwa miesiące czasu.

            Wszystko to razem prowadzi do konkluzyi, że należy się zdecydować, której pani wyłącznie służyć – filozofii czy szkole. Otóż narazie dopóki się na tę ostateczność całkowitego poświęcenia się szkole z przyjemnościowemi wycieczkami w dziedzinę filozofii nie umiem z lekkiem sercem zdecydować, pragnąłem jeszcze spróbować, czy odwrotnie nie udałoby się służyć głównie filozofii.

            Krótko mówiąc : chciałem się zoryentować, czy sprawa ewentualnego habilitowania się leży w dziedzinie możliwości, czy nie. Habilitacya bowiem dałaby mi przedewszystkiem zniżkę godzin i to, iż dyrektor nie mógłby mi tak często dawać zastępstw. Powtóre dałaby mi możność ćwiczenia się w nauczaniu filozofii i zmusiłaby mię do sprecyzowania całego szeregu kwestyi.

            Lecz, bym nie był źle zrozumiany: nie łudzę się wcale co do wartości prac już ogłoszonych i nie ulega dla mnie wątpliwości, że dziś warunków do habilitowania się nie posiadam. Jeżeli ośmielam się zwrócić się z tem pytaniem do WPana Profesora – bo oczywiście tylko u WPana Profesora chciałbym się kiedyś habilitować – to chodzi mi o przyszłość – a raczej chodzi o to, czy Pan Profesor znając mię i mając prace, które dotychczas udało mi się ogłosić – sądzi, iż i mój sposób myślenia, i zakres wykształcenia, i poziom prac jest tego rodzaju, iż pozwala rokować nadzieje, że jeżeli udałoby mi się napisać jakąś pracę bardziej wartościową od dotychczasowych – to mógłbym się habilitować.

            Wiadomość taka byłaby o tyle cenna dla mnie, że w takim razie mógłbym może łatwiej przemóc trudności czasowe, stojące mi na drodze, a potem może udałoby mi się tak życie zorganizować żeby na pewien czas wyrwać się ze szkoły.

            Wiem przytem bardzo dobrze, że stan mej „wiedzy filozoficznej” jest tego rodzaju, żem go powinien jeszcze uzupełnić jakiemiś sumiennemi studyami za granicą. Gdybym wiedział, że możliwość habilitacyi nie jest wykluczoną, zacząłbym robić starania, by dostać jakie stypendyum. Istnieje zresztą – o ile mi wiadomo – tylko jedno takie stypendyum, które umożliwia wyjazd za granicę, t.zn. t.zw. stypendyum francuskie na wyjazd do Francyi. Uzyskanie takiego stypendyum byłoby dla mnie niezmiernie ważne – raz dlatego, że odczuwam dość boleśnie jednostronność mego wykształcenia i brak wpływów kultury francuskiej. Nadto nie mogę ukończyć pracy o Bergsonie, dopóki nie będę się mógł ustnie z Bergsonem porozumieć. Wreszcie – prace me z zakresu formalnej ontologii wymagają dość rozległych studjów z zakresu filozofii scholastycznej – a i pod tym względem Paryż i inne uniwersytety francuskie muszą być znacznie lepiej postawione, niż np. niemieckie.

            Być może, że są to rojenia nieziszczalne dla mnie. Lecz jeżeli tak rzeczywiście jest, to wolałbym właśnie nie roić, nie marzyć o wyjeździe w świat i o przeorganizowaniu mych warunków pracy i jakoś tak dostosować się do istniejących warunków, by przecież od czasu do czasu módz coś zrobić.

            Ogromnie, z całego serca będę więc WPanu Profesorowi wdzięczny za pouczenie mię, jak sprawy rzeczywiście stoją: czy mianowicie 1) zasadniczo rzecz biorąc istnieją widoki, bym się mógł w przyszłości habilitować, 2) czy do tego celu mógłbym uzyskać stypendyum na wyjazd (ew. w jesieni tego roku) do Paryża. Wiem, że decydują o tem poszczególne uniwersytety i wiem, że głos WPana Profesora może być decydujący. Dlatego nie tylko z powyższem zapytaniem ośmielam zwrócić się do WPana Profesora, lecz także z gorącą prośbą o łaskawe poparcie – gdyby okazało się, że istnieją objektywne warunki do tego.

            Przepraszam równocześnie, iż tym tak długim listem zabrałem WPanu Profesorowi wiele cennego czasu. Chciałem jednak naocznie przedstawić trudne warunki mej pracy naukowej.

            Łączę wyrazy głębokiego poważania dołączając uprzejmą prośbę o łaskawą odpowiedź

Roman Ingarden

 

 

Czy miałby WPan Profesor ochotę na zrecenzyonowanie przeze mnie książki Chwistka „Wielość w rzeczywistości”?

Co do nostryfikacyi doktoratu, to wszystkie potrzebne świadectwa mam, czekam tylko na okazyę ich przesłania.