/
EN

List od Anny Teresy Tymienieckiej z 13.09.1948

Fryburg, 13.IX – 18.IX
     c              1948

Szanowny Panie Profesorze,

bardzo dziękuję za list, który O. Bocheński mi oddał i przepraszam, że tak późno odpisuję. Ale to dlatego, że już zredagowałam kilka listów, a każdy wydaje mi się nieodpowiedni. Poprostu nie umiem pisać listów, bo pisząc o sobie piszę albo za szczerze – i wtedy nie wiem czy to tak ważne, albo zdawkowo – a wtedy wydaje mi się że tak to wogóle nie ma sensu pisać, zaś co do sprawozdania z kongresu to jest mi strasznie przykro, że nie potrafię zrobić go „na poziomie” studentki V. r. filozofji. (Dlaczego nie potrafię to powiem później) W ogóle na żadnym poziomie. Z zasady chodziłam na nie wiele konferencji, więcej interesowała mnie strona rozrywkowa i zwiedzanie Holandji, i prawdopodobnie niedość dobrze rozumiałam ( w sensie filozof.) bo naogół wydały mi się nieciekawe i kiepskie.
   v     Interesowałam się specjalnie sekcją metafizyki i ontologii ogólnej. Nic się na niej ciekawego nie działo. Kilka odczytów tomistycznych, egzystencjalnych, 1 fenomenologiczny; dyskusje mało ożywione – ogólnie poziom słaby. (W sądzie tym zastrzegam się, że może poziom był zbyt wysoki i dlatego nie rozumiałam o co chodziło a co za tym idzie nie mogę właściwie ocenić.)
Naprawdę poważny i wartościowy wydał mi się odczyt p. Franck’a – ale był taki trudny, że częściowo tylko zrozumiałam – to był jeden odczyt z „prawdziwej” autopsji.
   v     Bardziej interesująca była sekcja teorji wartości. Były b. ożywione dyskusje i duża frekwencja.
Na sekcji log. b. interesujący był odcz[y]t pani . Destanches – o sprawdzaniu prawdziwości systemów.
Były śliczne wycieczki świetnie zorganizowane przyjęcie itp. rozrywki – kongresiści bardziej zdaje się interesowali się tą stroną kongresu, niż ściśle naukową.
Na otwarciu kongresu prof. Pos wyraził głęboki żal z powodu braku uczestników z Polski – „des XXX profonds” w ogóle.
Prof. D. Santos (z Portugalji) prosił aby powiedzieć Panu Profesorowi o głębokim zawodzie jaki go spotkał, że nie usłyszał Pana Profesora, ani nie mógł z Nim porozmawiać. Jadąc na kongres głównie na to się cieszył. Interesuje się żywo tym co Pan Profesor publikował od wojny i w jakich językach. Posiada wszystkie dostępne mu publikacje przedwojenne Pana Profesora i chciałby zapoznać się z powojennymi.
   v     To jest chyba wszystko (w skrócie) co mogę powiedzieć o kongresie.
Ogólnie byłam zachwycona ale też i zmęczona porządnie, tymbardziej że z Amsterdamu pojechałam do Brukseli, do rodziny, gdzie było zbyt miło aby wypoczywać.
A teraz należałoby już wziąć się do nauki. Z tą nauką to jest u mnie bardzo źle. Już od przeszło roku jestem gruntownie zaleczona  i mogłabym porządnie pracować, tymbardziej, że warunki życia ułożyły mi się zupełnie idealnie. Po prostu trudno byłoby w powojennej Europie wymarzyć sobie lepiej. Ale u mnie wystąpiły takie jakieś zmiany, że nie mogę sobie zupełnie ze sobą poradzić. Zamiast „zrównoważyć się” jestem coraz bardziej „szusowata” i to w fatalny sposób. Mianowicie straciłam zainteresowanie, nietylko filozoficzne i intelektualne ale jakiekolwiek.
Co zatym idzie ani się nie uczę ani wogóle nic nie robię, nie bawię się, nie flirtuję, no, zupełnie nic. Śpię i popłakuję na zmianę z rozpaczy nad tym co się ze mną stało. Przestałam myśleć. Jeśli myślę to tylko w formie kontemplacji nad tragizmem życia i beznadziejnością przyszłości. A zupełnie zapomniałam jak można się źle czuć, albo mieć migrenę z którą nie rozstawałam się przez cały czas pobytu w Krakowie i zdawałam wszystkie przepisane egzaminy. Teraz praca seminaryjna jest dla mnie nadludzkim wysiłkiem – zaś w jaki sposób napiszę moją dysertację doktorską to trudno sobie wyobrazić. Już nic innego nie chciałabym wiedzieć jak tylko po co żyć, a jeśli już koniecznie żyję to co w tym życiu robić i dlaczego. I jeszcze jak obudzić w sobie jakiś pęd do czegoś i jakieś dążenie.
   v     Nie mam zupełnie co ze sobą zrobić, bo przecież muszę wiedzieć czego chcę, niestety czas jaki rzekomo studiuję jest i będzie zupełnie zmarnowany.
Już nic nie umiem i przestałam zupełnie rozwijać się intelektualnie a jednak tylko intelektualna praca potrafi mnie zająć, a właściwie tylko filozofja. Ale przestała mnie interesować, przestała być tym czym się żyje, czymś organicznym czym mi była dawniej i dla tego nie wiem po co się nią zajmować.
   v     Pan Profesor pewnie mnie nie rozumie, bo jeśli coś nie interesuje to po co o tym myśleć, ale dla mnie to było sensem i treścią mojego życia, które pozostało bez sensu i bez treści.
A jeszcze są obowiązki, i kwestia zawodu czyli, że muszę nie tylko „skończyć” studia ale i w tym pracować, no ale jak ja to zdołam, gdy to mnie nic nie obchodzi. Nieraz w rozpaczy myślałam że gdybym napisała do Pana Profesora to sama świadomość kontaktu z Panem Profesorem mogłaby ożywić we mnie to co jest teraz zupełnie martwe, dlatego że ja nie mogę może myśleć sama dla siebie, bez możliwości pytania się kogoś kto ma u mnie jakiś autorytet, bez świadomości, że jeśli dowiem się czegoś ciekawego, kiedyś choćby za 50 lat to mu to powiem. A Pan Profesor jest ciągle jedynym filozofem jakiego znam, takim że chciałabym z nim rozmawiać. Gdy wyłączę „istnienie” Pana Profesora to świat staje się zupełnie pusty, nie ma ani filozofji ani filozofów, czuję się zupełnie sama (nie jako filozofka bo jestem tylko idiotką ale jako przyszła filozofka) nie mam się kogo o co spytać ani kiedy jakimi zdobyczami podzielić – i wtedy filozofowanie traci sens, żywość i wszystko. (Niech się Pan Profesor na mnie nie gniewa, że tak to wszystko piszę i proszę nie obrazić się na mnie, że mogę tak myśleć.) Może to jest wynikiem atmosfery intelektualnej Fryburga, która zdaje się nie bardzo mi odpowiada. Poza O. Bocheńskim, nie znoszę żadnego z profesorów i nie chodzę na ich wykłady ani seminaria. Oni mnie zresztą nie znoszą i zarzucają mi że mam „głowę inaczej zbudowaną”.
Z kolegami jest ta sama prawie sytuacja, tak że już okrągły rok z nikim o filozofji nie rozmawiam. Czasem z O. Bocheńskim, ale każda dyskusja kończy się wymyślaniem mi że jestem nieżyciowa, że profesorowie się na mnie skarżą, a co zatym idzie obleją mnie przy egzaminach. (O. Boch. jest zresztą uosobieniem dobroci; gdyby nie on to prawdopodobnie „doradzono” by mi zmienić uczelnię, co ze względu na klimat i warunki byłoby przykre) on mnie toleruje i u niego piszę moją tezę doktorską. „Piszę” = zacznę kiedyś pisać.
   v     Do Pana Profesora nie mogę pisać – a to wydawałoby mi się być jedynym ratunkiem, lecz ponieważ nic nie myślę, więc nie mam o czym.
Chciałam kiedyś prosić o doradzenie mi bibljografji do mojej pracy o istocie istnienia w fil. współczesnej (Przygotowałam: Tomiści: Mauser, Gilson, Del Prado; XXX: XXX; Egzystencjaliści: L. Larelle; Skatyści: N. Hartmann) (Naturalnie tylko po jednym dziele jednego autora) Chciałam wiedzieć jacy fenomenolodzy coś o tym pisali, względnie czy wogóle mogli coś pisać na temat stosunku istoty do istnienia. Oraz z niefenomenologów, kto jeszcze coś ciekawego o tym pisał.
Czy Pan Profesor pisał na ten temat?
Nie zrobiłam tego, bo wstydziłam się przyznać do tego, że nie pracuję porządnie, że nic nie umiem.

Gdybym myślała, że kiedyś wrócę do Krakowa, że będę słuchać wykładów, dyskusji krakowskich, to może ożywiłabym się jakoś ale według planów moich i rodziny nie wrócę do kraju, chyba na kilka tygodni.
To u mnie słychać.
Strasznie chciałabym wiedzieć co Pan Profesor robi, nad czym pracuje – ale będąc taką głupią nie mam odwagi się o to pytać, bo czyż warto w ogóle rozmawiać ze mną?

Przepraszam za straszną formę i treść tego listu – na usprawiedliwienie mam to, że jestem w trakcie przeprowadzki czyli „bez głowy”

Zasyłam wyrazy najwyższego szacunku i najlepsze pozdrowienia

Teresa Tymieniecka

„Thérésianum”, Route de Jura
   v         v     Fribourg

PS. Czy wracając nie mógłby Pan Profesor wpaść do Szwajcarji?!
O. Boch. załatwiłby kwestie pobytu – trzeba go tylko poprosić