/
EN

List od Władysława Witwickiego z 30.08.1926

Warszawa 30. VIII. 1926

            Kochany Romku!

Nie czytam od miesiąca gazet, więc o cudzie nie wiem. Odnowienie się jakiegoś oleodruku jest grubem błazeństwem, ale kościół żyje z tumanienia ludzi i na bezmyślności ludzkiem stoi. To, co robią w tej chwili na murach św. Mikołaja nie o wiele mi się wydaje grubsze od tego, co robią co dzień w kościele, kiedy przy kilku ołtarzach  naraz causam primam, actum purum ens perfectissimum wpędzają w kawałek opłatka a pote, zjadają ciało istoty z nartury bezcielesnej i popijają jej krwią bez obrzydzenia, że to jakoby krew ludzka. Twierdzą, że Stwórca układu planetarnego, drogi mlecznej i mgławic spiralnych był jakiś czas żydkiem z małego miasteczka i pozwolił się powiesić, aby się tym faktem sam przeprosił za to, że ktoś inny raz zjadł owoc podstępnie zakazany. To przecież wszystko nie do wiary. A jednak interes idzie. I Świętego Stanisława Kostki relikwie też uroczyście sprowadzają i komedje z niemi robią po ulicach w Warszawie. I więc katolicki urządzają w Warszawie – przez co tyle cudów teraz. W Częstochowie ślepi widzą, głusi słyszą, trędowaci śmierdzą, jak nigdy.

            Nie mogę pisać o tym obrazie, bo dopiero z Twego listu się o nim dowiedziałem. I daremnie pisać. To fakt gruby przecież, ale ciemnota w Polsce grubsza. Przecież tu nie ma co badać fizycznie. Ktoś po cichu odczyścił i albo histerycznie zapomniał, co zrobił, albo urządził cud świadomie a księża kontenci, bo przecież oni jedni cuda głoszą i o cudach uczą. Co za ożywienie ducha religijnego!

Bałwochwalstwo! Oni powiedzą, że nie powiedzą, że te baby pod kościołem część oddają istocie, którą obraz przedstawia a nie obrazowi bezpośrednio. Obraz cieszy się czcią tylko pośrednio, jako wizerunek czczonej i czcigodnej osoby świętej. Tak Ci powiedzą, co jest wierutnym fałszem, zresztą. Ale po co Ci psuć zabawę tłumowi, który chce być oszukiwany. I dobrze mu z tem.

            Z Gdyni wróciłem przed paru dniami. Trzy tygodnie tam byłem, ale muszę kończyć drugi tom. To właśnie robię w tej chwili.

            Do Lwowa wybieram się, ale nie wiem jeszcze kiedy pojadę, bo to kłopotliwe i ciężkie.

            Pisanie idzie mi trudno i nieznośnie, ale Pan Jezus więcej cierpiał. Trudna rada. Nikt swego losu nie uniknął.

Serdecznie Cię pozdrawiam

W.