List od Haliny Poświatowskiej z 16.12.bd
Częstochowa, d. 16. XII.
n n Drogi Panie Profesorze!
n n Kiedy pisałam kartkę, nie byłam jeszcze w stanie napisać przyzwoitego listu (osłabienie po bronchicie), dlatego proszę darować skąpość tych pierwszych informacji. W Paryżu, daję słowo, zachowywałam się przyzwoicie w granicach możliwości – ale przecież musiałam trochę chodzić – a pogoda była raczej zła. Poza tym napięcie nerwowe – ten strach, którego nie przewidziałam, doprowadził mnie do kompletnej bezsenności. No cóż, zesłabłam trochę, trochę się przeziębiłam czekając w deszczu na jakiś środek komunikacji pod Louvrem. Przeleżałam znowu tydzień, a potem trzeba było wyjechać.
n Na lotnisko odprowadził mnie Pan Szczepański, był bardzo uprzejmy i troskliwy – czekał ze mną prawie do samego odlotu – długo czekał. Potem rzucało nami już w tym samolocie, i nie mogliśmy wylądować w Berlinie z powodu złej pogody – wszystkich Niemców przywieźliśmy w komplecie do Warszawy. W samolocie dusiłam się – okazuje się, że przy bardzo osłabionym sercu nie wytrzymuję 6.000 m. wysokości. Było ze mną trochę kłopotu, ale napojona kroplami walerianowymi i czymś tam jeszcze przez usłużną panienkę – przyleciałam. Na lotnisku była mam i zimny wiatr i znikąd taksówki. Musiałam się zatrzymać w Warszawie na dzień następny i załatwiać dokumenty, potem podróż do Częstochowy.
n I zachorowałam. I chorowałam z ulgą wielką, że to już w domu, że nie musze się obawiać paryskich szpitali, ani tego, że w listopadzie wraz ze stypendium kończy mi się ubezpieczenie, i że w razie czego, co ja zrobię sama i bez pieniędzy.
n To tyle Panie Profesorze o chorobie i jej bezpośrednich przyczynach. W tej chwili czuję się już lepiej, na tyle dobrze, że wykłócam się z profesorem Aleksandrowiczem przez telefon o plany na moją najbliższą przyszłość. Profesor Aleksandrowicz nie chce słyszeć o tym, że w styczniu normalnie wrócę do pracy, a ja mam zamiar to zrobić chociażby i wbrew jego woli. Co ja bym zrobiła bez pracy. I to nie tylko kwestia finansów, chociaż oczywiście i te są ważne, no bo w jaki sposób mogłabym się utrzymać, jeśli nie z pracy na uniwersytecie. Profesor A. sądzi, że mogę po prostu pisać – ale on jest utopista, bo po pierwsze: nie zawsze można pisać, nie zawsze jest co, po drugie: pisanie męczy sto razy gorzej niż nauczanie chociażby bardzo niesfornej młodzieży. Poza tym, ja bardzo lubię moją pracę, chcę pracować…
n No tak, profesor odpowiada: przepracujesz miesiąc, dwa i znowu będziesz w szpitalu, ja – może tym razem nie; w końcu gdybym nie miała nadziei nie mogłabym w ogóle żyć, a jeśli nawet rzeczywiście zachoruję, no to jest przecież zawsze profesor Aleksandrowicz, który mnie wyciągnie z biedy. Przekorna dialektyka.
n Przepraszam za ten długi wywód na temat własnych niepowodzeń – i życzę i szczęśliwych Świąt – i cieszę się, że już niedługo zobaczę pana profesora i Kraków –
n n n n n n n n Halina