List od Manfreda Kridla z 11.09.1946
54 Belmont Avenue
Northampton, Mass.
11. IX. 46
Drogi Panie,
List Pana z maja otrzymałem w czerwcu, ale nie odpisywałem, czekając na zapowiedziany list Pańskiej siostry w sprawie jej przeniesienia się do Stanów. Ponieważ jednak nic dotąd nie otrzymałam, nie chcę już dłużej odkładać pisania. Sprowadzenie Pańskiej siostry tutaj natrafi na duże trudności. Przedewszystkim trudniej obecnie dostać się do Stanów z Meksyku, niż z Europy. Paradoks ten tłumaczy się tem, że pierwszeństwo mają t. zw. displaced persons z Europy. Wiem o pewnym polskim farmerze z okolicy, który chce sprowadzić całą rodzinę polską z Meksyku dla pomocy w gospodarstwie i niema nadziei, żeby to się mogło stać w krótkim czasie. Pozatem imigrant do Stanów musi mieć t. zw. affidavit t.j. poręczenie obywatela ameryk., że bierze na siebie jego utrzymanie w razie gdyby nie znalazł pracy. Gdyby nawet taki dokument można było zdobyć dla siostry Pana (ja go nie mogę wystawić, bo nie mam obywatelstwa ameryk. – ale mógłbym ostatecznie kogoś znaleść) – pozostaje kwestja znalezienia dla niej pracy. Wprawdzie szkół polskich (elementarnych) jest sporo w Ameryce, ale są to przeważnie szkoły parafialne, gdzie uczą siostry zakonne i księża. Szkół średnich, gdzie uczą polskiego, jest stosunkowo mało i trzebaby dużych starań i protekcji aby się tam dostać. Oczywiście ja zrobię wszystko, aby siostrze Pana pomóc i pokonać trudności, ale uczciwie stawiając sprawę, nie mogę obiecywać, że stanie się to prędko i łatwo. Na razie potrzebne mi jest curriculum vitae siostry Pańskiej (data i miejsce urodz. studja itp.), proszę więc łaskawie napisać do niej z prośbą o wysłanie mi tego. –
Nie potrzebuję Pana zapewniać, jak bardzo się ucieszyłem tym pierwszym listem od Pana po tylu latach. Myślałem o Panu często w ciągu tych długich upiornych lat i miałam tą względną pociechę, że nie było Pana na liście aresztowanych, deportowanych lub gorzej jeszcze – jak tylu innych. Potem dowiedziałem się, że Pan jest w Krakowie, wreszcie czytałem o Pańskiej nominacji. Nareszcie Katedra filozofii w Krakowie jest odpowiednio obsadzona. A kto jest Pańskim kolegą na […] Katedrze? Imponuje mi to, że Pan pracował naukowo w czasie wojny, cieszy mnie, że Pan może pracować dalej.
Co do mnie, to wyjechałem z Polski w marcu 1940 r. do Brukseli, poczem uciekałem przed Niemcami stamtąd i z Paryża – wreszcie w sierpniu tegoż roku znalazłem się w Stanach. Pierwszy rok był b. ciężki, zarówno z powodu trudności w znalezieniu posady, jak i starań sprowadzania rodziny, która została w Wilnie. Wreszcie zaczepiłem się w Smith College, jako wykładający jęz. i lit. słowiańskie – a rodzina moja przyjechała (przez Syberję i Japonję!) w końcu października 1941 r. Względnie normalne życie (wstrząsane raz poraz wieściami z Polski) trwało tylko 4 lata, bo zeszłego roku żona moja zachorowała ciężko i umarła w grudniu. Bardzo Panu dziękuje za wyrazy współczucia. Przez cały ten czas zajmowałem się nietyle pracą naukową, ile popularyzacyjną i „uświadamiającą” (artykuły, odczyty itp.- jako próba wyzyskania i uzasadnienia mego pobytu tutaj). Dwie wydane tu książki: Antologja polskiej myśli demokratycznej i „Literatura polska” mają ten sam charakter. Z dziedziny teorji literatury niewiele tu znalazłem pobudzającego materjału. Teraz sytuacja moja jest taka, że tęsknie coraz bardziej do kraju i chciałbym wracać (wzywają mnie do tego moi b. uczniowie i niektórzy koledzy, miałem też oficjalne zaproszenie z Łodzi – a nie mogę na razie ze względu na wykształcenie dzieci, kontrakt w Smith College i inne powody. Naogół czuję się niepotrzebny i zagubiony, bo jestem człowiekiem z w. XIX i wraz z tym wiekiem skończyłem się.
Serdecznie pozdrowienia dla Pana i Rodziny
MK
Pozdrowienia dla innych kolegów i znajomych, a uściśnienia dla kochanego, zacnego Pempusia Łempickiego.