List od Władysława Witwickiego z 12.05.1928
12. V. 1928. wczoraj wróciłem z Hagi
Widzisz Romek – to jest kłopotliwe pytanie. Ale przysiadasz mnie tak ciasno, że odpowiedzieć muszę. Otóż 1) wydaje mi się, że na katedrę filozofji właśnie w Warszawie szans nie masz. Przecież Leśniewski, Kotarbiński i Łukasiewicz, którzy tu filozfję wykładają, będą niewątpliwie przeciwni. Sam to wiesz i piszesz. Z żadnym z nich nie mówiłem o tej ewentualności, ale nietrzeba mówić osobno – to jest sprawa oczywista z góry. Zatem większości w komisji żadną miarą się tutaj nie złoży.
Może po Twardowskim we Lwowie. Jeżeli Ajdukiewicz będzie to uważał za właściwe. Albo po Wartenbergu. W Poznaniu, podobno, chcą Zawirskiego (!) po W.M. Kozłowskim. Czeżowski wątpię, żeby chciał Ciebie do Wilna. Nie mówiłem o tem i z nim. Myślę, że jako uczony prywatny i docent będziesz mógł łatwiej pracować, niż znaleźć w Polsce gdzieś większość Komisji filozoficznej, któraby Cię na Katedrze filozofji chciała osadzić i mogła to zrobić zgodnie z własnem naukowem sumieniem. Może Kraków?
Tak się mnie osobiście sprawa przedstawia. Ale poradź się jeszcze kogoś, jeżeli chcesz. Każdemu będzie trudno i ciężko odpowiadać. To nie jest miłe pytanie. Bo każdy Cię szanuje jako wytrwałego i pełnego zapału pracownika. Ja, osobiście, bałbym się również poradzić Cię na stanowisko tego, który nieoświeconą młodzież ma przez trzydzieści lat uczyć jasnego myślenia i formułowania swoich myśli.
Wiem, że bardzo subtelnie umiesz odczuć wiele rzeczy, wniknąć w wiele zagadnień, trwać przy każdem, które Cię zajmie, że piszesz łatwo i wiele – ale nie widzę u Ciebie jasnego, zwięzłego, prostego ujmowania zagadnień oraz jasnych, zwięzłych, prostych, przejrzystych, wyraźnych odpowiedzi na pytania. W dyskusji nigdy nie wiem jasno, o co Ci właściwie chodzi. Wierzę, że wtajemniczeni łatwo w dyskusjach z Tobą mają to wrażenie, że mówią o jednem i tem samem, co Ty – ale niewtajemniczeni łatwo popadną w nieporozumienie, o którem nawet wiedzieć nie będą. Z tego powodu nie sądzę, żeby było najwłaściwszą rzeczą, żebyś właśnie to stanowisko obejmował: profesor od jasnego, wyraźnego, konkretnego ujmowania najogólniejszych zagadnień naukowych. Nie widziałem Twoich słuchaczów a z góry bałbym się u nich męty w głowach. Tego, że nie podobnaby się od nich dowiedzieć jasno, krótko i węzłowato, czego który z nich chce właściwie, co twierdzi, czemu przeczy i czem uzasadnia, co twierdzi. Natomiast jako pisarz – pracuj. Ale ja nie mam katedry filozofji; mój głos nie decyduje odemnie nic tu nie zależy.
Przeczuwam teraz, że będziesz na mnie krzywy za odpowiedź, której odemnie chciałeś. Zanadto Cię szanuję żebym Ci w oczy kłamał. I, jak mówię, wierzę, że jako pisarz, możesz się w Europie i w Polsce przydać – nie wierzę, żeby jako profesor. Inne zadania pisarza – inne profesora. Co innego pokój biblioteczny a co innego sala seminarjum. Są i wojskowi przecież: jedni od biurka i planu a drudzy od frontu i pola.
To moje zadanie. Tobie dałbym stałe stypendjum jakieś, olbrzymią bibliotekę, fortepian i dużo papieru – pisz! Ale gdybym szukał kogoś, ktoby miał prowadzić głowy młodych ludzi, formowane poprzednio usiłowaniami Wartenbergów, Kozłowskich, Rubczyńskich, Garbowskich a nawet Leśniewskich i Kotarbińskich – bałbym się właśnie Ciebie do tej roboty wołać i Ciebie do tego celu od biurka odrywać.
Teraz mnie zabij jeżeli chcesz ale nie powiesz, żem Ci, zapytany wręcz, oczy mydlił i gamlał ni to ni owo.
Serdecznie Cię pozdrawiam
W.