List do Kazimierza Twardowskiego z 10.12.1924
Toruń, 10.XII.24r
Wielce Szanowny Panie Profesorze!
Bardzo serdecznie dziękuję WSzanownemu Panu Profesorowi za łaskawe poinformowanie o stanie sprawy zatwierdzenia mej habilitacji. Proszę zarazem, by WSzanowny Pan Profesor nie dziwił się, iż ośmieliłem się Go tą sprawą zatrudniać i że się zaniepokoiłem. Przebieg mego colloquium habilitacyjnego miał pewne bolesne ukłucia, które pozostałyby i wówczas bolesnemi (a zgoła niewytłumaczonemi), gdybym był miał przed colloquium więcej wolnego czasu (nie zaś 30 godzin lekcyj tygodniowo, trzymiesięczne tłumaczenie rozprawy na gwałt po 5–6 godzin dziennie i aż całe 5 dni urlopu) i mógł różne pamięciowe a do badań mych niepotrzebne sprawy uzupełnić. Bolesność bowiem polegała na tem, że zaczęto mię w pewnej chwili traktować jak ucznia i wprost wyszukiwać te kwestje, których uczeń mógł nie powtórzyć – a ostatecznie przychodziłem do colloquium z pewnym dorobkiem naukowym i z pewnemi tezami, do których obrony przedewszystkiem się przygotowywałem. Toteż ów incydent z prof. G. napełnił mię pewną nieufnością. Gdy więc kilka dni temu dowiedziałem się, że aktów sprawy niema jeszcze w Warszawie – powstała odruchowo we mnie obawa, czy prof. G. jakiej dalszej akcji przeciw mej osobie nie wszczął, powodów której zresztą nie umiałbym sobie wytłumaczyć. Cieszę się niezmiernie, że obawy me były płonne i że przyczyną zwłoki jest pewien wzgląd formalny bez znaczenia. I sama zwłoka zresztą znaczenia nie posiada z uwagi na to, że – jak SzPan Profesor słusznie zaznacza – nie mogę jeszcze być we Lwowie z powodu braku posady. Ale i tu znów nic dziwnego, że spieszno mi rozpocząć pracę uniwersytecką. Działalność pośrednia za pomocą druku nie zastąpi nigdy działalności bezpośredniej. Przytem wogóle działalność moja naukowa w Polsce sprowadza się dotychczas właściwie do zera, bo rzeczy mych ważniejszych – po niemiecku drukowanych – prawie nikt u nas w Polsce nie czytał – i tylko z zagranicy dochodzą mię czasem echa mych prac i ślady ich działania. Nie mogę powiedzieć, żeby ten ostatni fakt nie był dla mnie przyjemny. Ma jednak tę stronę ujemną, że na razie zaliczono mię do filozofji niemieckiej, choć starałem się skrupulatnie zaznaczać, że nie jestem niemcem.
Za informacje co do „Ruchu Filozoficznego” serdecznie dziękuję. Byłem przyjemnie zdziwiony, że jednak tak znaczna liczba egzemplarzy „Ruchu” się rozchodzi. Świadczy to nie tylko o potrzebie tego rodzaju pisma u nas, ale i o tem, że pismo to jest bardzo dobrze redagowane. To, co mię zdziwiło, to to iż społeczeństwo nasze umiało to ocenić,- bo zazwyczaj jest u nas inaczej. Gdy ruch filozoficzny się u nas wzmoże, ilość egzemplarzy niewątpliwie znacznie się zwiększy.
O posłaniu jakiejś recenzji dla „Ruchu” sam już myślałem. Sprowadziłem sobie z Niemiec pewną ilość nowych dzieł epistemologicznych, które chciałbym przeczytać przed rozpoczęciem wykładów. Otóż postaram się je zrecenzjonować dla „Ruchu”. Tylko będę to mógł uczynić dopiero po jakimś czasie. Teraz bowiem muszę napisać artykuł dla „Przeglądu Warsz” – o polskich czasopismach filozoficznych – a potem jeszcze zrecenzjonować kilka polskich książek filozoficznych, które mi z „Przeglądu Warszawskiego” przysłano.
Łączę wyrazy prawdziwego i głębokiego poważania
Roman Ingarden
Co do mieszkania we Lwowie, to trafiły mi się kilkakrotnie okazje zamiany, których nie mogłem wykorzystać właśnie z powodu braku posady i możliwości natychmiastowego przeniesienia się. Mam wrażenie, że sprawa ta nie da się inaczej załatwić, dopóki sam nie przeniosę się do Lwowa i wówczas nie rozpocznę akcji poszukiwania. Jest to niebezpieczne, ale co zrobić? –