List do Kazimierza Twardowskiego z 16.08.1923
Toruń. 16. VIII 1923 r.
Wielce Szanowny Panie Profesorze!
Przedewszystkiem gorąco dziękuję za złożone nam życzenia z powodu narodzin naszego trzeciego chłopaka. Życzenia te są dla mnie nowym dowodem wielkiej życzliwości Pana Profesora dla mnie. Żona moja jest już od soboty (12) w domu i przebyła szczęśliwie całą sprawę. Dzieciak również zdrowy.
List mój ostatni pisałem w stanie wielkiego przemęczenia i ogólnej depresji, wskutek tego nie umiałem dobrze wyrazić mych myśli. Stąd musiało powstać wrażenie, iż posyłam pracę w stanie nie zupełnie jeszcze gotowym. Tak nie jest. Zrobiłem wszystko, na co mnie stać było, opracowując niejednokrotnie jedną i tę samą sprawę kilka razy, porównując dokładnie wyniki poszczególnych rozdziałów, zwracając uwagę niemal na każdy wyraz. Przed wysłaniem przeczytałem jeszcze dwukrotnie cały tekst, usuwając pomyłki, które się jeszcze wkradły. Nie poważyłbym się wszak przesyłać Panu Profesorowi do czytania rozprawy, której bym sam za gotową nie uważał. Jeżeli pomimo to pisałem, iż pragnąłbym jeszcze przed drukiem, ewentualnie zaś – gdyby to połączone było z kłopotami, w I. korekcie, całą pracę dokładnie przeczytać, to uczyniłem to z następujących powodów:
1). trudność badań filozoficznych sprawia, że filozof tylko raz na szereg lat może większą rozprawę ogłosić; tem bardziej leży mu na sercu, by ten płód w jak najlepszym stanie ujrzał światło dzienne; stąd dopóki jeszcze klamka nie zapadła, t.zn. druk jeszcze nie ukończony, ciągła troska i obawa o dokładność w szczegółach.
2). od czasu, gdy ostatecznie zdecydowałem się przerobić wstęp do pracy o identyczności na samodzielną rozprawę „O pytaniach esencjonalnych”, t.zn. od stycznia b.r. zajmowałem się – z wyjątkiem tygodnia poświęconego opracowaniu referatu na Zjazd i dni spędzonych we Lwowie – bez przerwy mą rozprawą. W chwili więc wysyłania jej powstała myśl, że może z nią tak być, jak z rodzinnem miastem, którego wiele szczegółów i wad się nie dostrzega, poprostu dlatego żeśmy się z niem „zrośli”. Stąd zaś chęć zobaczenia pracy raz jeszcze po przerwie dłuższej.
3). To połączyło się z chęcią zaznaczenia, iż korektę pragnąłbym przeprowadzić sam, o ile to nie nastręczałoby specjalnych trudności. Nie wiem bowiem, kto te sprawy prowadzi w Towarzystwie Naukowem, a równocześnie nabrałem pewnej nieufności do przeprowadzania korekty u nas. Np. pan, który przeprowadzał korektę pierwszego mego artykułu przeciw „Wielości rzeczywistości” w Przeglądzie sam z zadziwiającą szczerością stwierdził, że korektę przeprowadzał bez porównywania z mym tekstem, tak że znalazły się w mym artykule zupełnie inne słowa, niż te, które napisałem. I to mimo, iż prosiłem o przysłanie mi korekty. Errata zaś, które posłałem dotychczas się nie ukazały.
W chwili, gdy rozprawę wysyłałem a i dziś jeszcze żadnych zmian w rozprawie nie przewidywałem. Obawiałem się tylko, że mogłem coś przeoczyć. Dziś sądzę, iż mogę już przed drukiem pracy nie czytać; gdyby zaś przypadkiem okazało się, że będę musiał jakiś wyraz zmienić – bo wszak najwyżej o poszczególne wyrazy tu chodzić może, chętnie poniosę koszty t.zw. superkorekty. I tak bowiem będę z całej duszy Panu Profesorowi i Towarzystwu Naukowemu wdzięczny za umożliwienie mi ogłoszenia pracy i rozumiem bardzo dobrze, iż powinnością Towarzystwa jest dbać o to, by cała sprawa Towarzystwo jak najmniej kosztowała.
Istnieje jednak jeszcze ta ewentualność, iż Pan Profesor przy czytaniu rozprawy stwierdzi, że należałoby ją w tych, czy innych punktach zmienić, poprawić, uzupełnić lub skrócić. W takim razie gotów jestem zawsze poddać pracę raz jeszcze krytycznemu badaniu ewentualnie zmienić ją, o ile tylko przyjdę do przekonania, iż się pomyliłem. Sprawy, o których piszę, są bardzo trudne, tak że mimo najusilniejszych starań z mej strony nie wykluczone są błędy.
Przy sposobności chciałem nie tyle sprostować co dokładniej oświetlić pewien zwrot w ostatnim mym liście; zwrot, który pozbawiony tego oświetlenia może łatwo wywołać wrażenie, iż skierowuję go pod adresem Pana Profesora, co byłoby zupełnie nieuzasadnione. Wyraziłem mianowicie mą obawę, by rezultatów mej rozprawy nie przyjęto znowu w ten sposób, że „to Husserl” i by miast ze mną, nie rozpoczęto z Husserlem polemiki. Otóż obawa ta tyczyła się wrażenia, jakie ta rozprawa wogóle w Polsce może wywrzeć i nie miała na oku tych z Szanownych mych Czytelników, którzy – jak Pan Profesor – znają prace Husserla i dokładnie ocenić potrafią, co z Husserla wzięte, a co jest wynikiem mych własnych dociekań. (Starałem się zresztą wszędzie wpływy zaznaczać!) W stosunku do Pana Profesora zwłaszcza nie mam najmniejszych danych żywić wspomnianej wyżej obawy. Pisałem ów list w ogromnem przemęczeniu, to też nie zastanowiłem się, iż słowa me, nie zaopatrzone odpowiednim komentarzem, mogą wywołać odmienne wrażenie, niż to było mym zamiarem. Bardzo Pana Profesora za to przepraszam. Że słowa te zabarwione pewną goryczą wogóle pojawiły się w mym liście, to tylko dlatego, że wysyłając mą pracę myślałem, co się wogóle z nią stanie. Doświadczyłem zaś kilkakrotnie u nas, np. w Krakowie w r. 1918 na jednym z mych odczytów, w Warszawie podczas dwu mych odczytów w Towarzystwie Psychologicznem w r. 1919, a także kilkakrotnie później w druku, iż wcale nie zajmowano się prawdziwością lub fałszem wygłoszonych przezemnie twierdzeń, lecz mówiono wiele o Husserlu, w sposób świadczący zresztą o bardzo nikłej znajomości tego filozofa. Stąd też i teraz mimowoli obawa czegoś podobnego mi się nasunęła. Raz jeszcze przepraszam Pana Profesora, za tę niefortunną i nie na miejscu uwagę moją w liście do Pana Profesora.
Łączę wyrazy mego głębokiego poważania
Roman Ingarden
Bardzo być może, iż Pan Profesor uznałby za wskazane, żebym celem porozumienia się w sprawach mej rozprawy, zjawił się na kilka dni we Lwowie. Przypuszczam, że może udzielonoby mi na kilka dni urlopu. W danym razie proszę Pana Profesora uprzejmie o łaskawem powiadomieniu mię o tem.